11.
Kai
zatrzymał się na jednym z drzew starając się dostrzec, czy Baekhyun jest bezpieczny,
ale obraz przysłaniały mu gałęzie drzew. Delikatny wstrząs zwrócił jego uwagę.
Jeden z zamaskowanych mężczyzn był na tym samym drzewie, co on. Kai dostrzegł
mężczyznę niosącego nieprzytomnego Baekhyuna. Przełknął ślinę i kopnął
napastnika w twarz, tak że zleciał z drzewa. Starał się przeskakiwać na kolejne
drzewa, tak by śledzić drogę, którą podążał osobnik niosący jego Baeka. Poczuł
lekkie szarpnięcie za nogę, a po chwili mocniejsze, po czym przymknął oczy, czując,
że spada. Otworzył zdezorientowany powieki, biorąc głęboki wdech, kiedy uderzył
plecami o ziemię. Stracił na moment możliwość oddychania. Zamroczony spojrzał w
bok na kilku mężczyzn idących w jego kierunku. Zerwał się z ziemi i biegiem
ruszył w stronę miasta. Widział palące się światła uliczne, ale żadne w mieszkaniach.
Mimo to nie zwalniał swojego biegu. Kiedy wbiegł na ulicę, obejrzał się za
siebie, nie dostrzegając nikogo. W miejscu, w którym stał było ciemno, tylko
jedna lampa rzucała nikłe światło, a i tak co chwilę włączała i wyłączała się.
Ruszył powoli ulicą przed siebie, mając nadzieję, że zaraz znajdzie zjazd do hotelu,
mimo iż miał dziwne przeczucie, że jest za daleko. Po chwili zobaczył mocne
światło bijące prosto w jego plecy, a kiedy się obrócił, dostrzegł kilka
samochodów ruszających w jego kierunku. Przełknął ślinę i puścił się biegiem
przed siebie, zanim jeszcze któryś z samochodów zdążył się dobrze rozpędzić.
Bał się, tak cholernie się bał. Nie chciał tam wracać, zostawić Bakehyuna i znów
czuć codziennie, że zaraz umrze. Powoli kończyły mu się siły, pot sklejał jego
włosy, a oddech robił się coraz płytszy. Kiedy zobaczył przed sobą ten
niedokończony most, chciał skręcić, ale oczywiście drogę zastawił inny
samochód. Biegł do przodu, mając nadzieję, że jeśli skoczy w dół, nie utonie
czy nie trafi na skałę. Po kolejnym kroku oślepiło go następne światło. Cztery
samochody stały tuż przed nim. Zatrzymał się, rozglądając i modląc, że jakimś
sposobem uda mu się wydostać z tego koszmaru. Może on śni? To się nie dzieje i za
chwilę obudzi go ciche chrapanie Laya albo przypadkowe kopnięcie Baekhyuna,
który jak zwykle rozpycha się na łóżku. Ale to nie był sen, a ludzie wychodzący
z samochodów, którym towarzyszyły trzaski zamykanych drzwi, byli jak
najbardziej prawdziwi. Ich maski, sznury i pistolety. To wszystko było prawdzie
i Kai ostatkiem sił powstrzymał się przed padnięciem na kolana i zwyczajnym, dziecinnym
rozpłakaniem się. W końcu nadal był głupim dzieciakiem. Zbyt wyrośniętym.
Spojrzał do góry, prosto na księżyc nieśmiało wyglądający zza chmur i przymknął
oczy, jakby modląc się o jakieś zbawienie, o cud. Spuścił głowę. Nie chciał się
z nimi szarpać. Nie miał szans, a może gdy będzie grzeczny, nie zrobią mu zbyt
wielkiej krzywdy. Miał tylko nadzieję, że Baekhyun jakoś się uratował i że reszta
już ucieka, zabierając Mimi gdzieś daleko stąd.
Miał
wrażenie, że czeka wieczność, aż któryś z nich powali go na ziemię, tak jak
poprzednim razem. Uchylił oczy i z niedowierzaniem wpatrywał się w ciemną sylwetkę
tuż przed nim, dzierżącą w obu dłoniach pistolety skierowane na tylko dwóch
mężczyzn zbliżających się nadal w ich kierunku. Otworzył szerzej oczy.
Pozostali leżeli na ziemi, jakby zasnęli przez zbyt wielki wysiłek, a ci dwaj
nadal dążyli do swojego celu, mimo że byli na przegranej pozycji. W końcu mógł
strzelić w tym samym czasie.
-
Nie chcę cię martwić kociaku, ale nie mam już kul. Oni nie muszą o tym wiedzieć,
więc bądź tak miły i zajmij się jednym z nich, okay?
Kai przełknął ślinę. Głos był lekko zdyszany
i zachrypnięty, mimo to nie jakoś specjalnie głęboki. Kai kiwnął głową, chociaż
odwrócony do niego mężczyzna nie mógł tego zobaczyć. Chyba wyczuł, bo opuścił
broń i zanim Kai spostrzegł, przelatywał nad nim, by zaatakować jednego z mężczyzn,
a Kai rzucił się szybko przed siebie i zadał celny cios pięścią prosto w twarz
napastnika. Następnie kopnął go w brzuch i, by się upewnić, że długo nie
wstanie - w krocze. Kiedy się obejrzał, tajemniczy mężczyzna klęczał przy tym
powalonym i grzebał w jego kieszeniach. Kai długo mu się przyglądał, zanim
tamten nie uniósł na niego spojrzenia. Kai wzdrygnął się lekko. Jego oczy były
wąskie i okrążone jakimiś dziwnymi, ciemnymi pierścieniami. Jego włosy były
równie czarne, co Kaia, a w uszach miał mnóstwo kolczyków. Podniósł się do
pionu i ruszył w stronę chłopaka. Mimo iż mężczyzna pomógł Kaiowi, on zaczął
się cofać.
-
Nie bój się, kicia. Jestem tu by ci pomóc - powiedział. Kai spojrzał na niego niepewnie,
po czym skrzywił się, a mężczyzna przed nim otworzył szeroko oczy. Kai sięgnął ręką w stronę pleców
i wyciągnął jakaś dziwną strzałkę. Zanim obraz mu się rozmazał, zobaczył tylko
jak mężczyzna, który mu pomógł wyciąga broń zabraną napastnikowi i naciska na
spust. Kai już nie usłyszał huku.
Czułem
się dziwnie. Bolał mnie tył głowy i kiedy zdałem sobie sprawę, co się stało,
otworzyłem gwałtownie oczy. Cały świat wirował przede mną i myślałem, że to
przez to, że tak gwałtownie się obudziłem. Ale nie leżałem na trawie. Ktoś mnie
niósł, a ja zacząłem krzyczeć.
- NA WSZYTSKIE ŚWIĘTOŚCI, CO TO MA
BYĆ!? - poczułem, że znów leżę na ziemi i skrzywiłem się, po chwili otwierając
oczy.
- Przestań się drzeć, chcesz mnie
zabić?!
Patrzyłem
zszokowany na chłopaka przede mną. Zasłaniał sobie dłońmi uszy i patrzył na
mnie ze zbolałą miną. Nie był żadnym z tych mężczyzn, którzy zaatakowali mnie i
Kaia. Miał jasnobrązowe włosy, bladą cerę i… srebrne oczy. Przełknąłem ślinę,
widząc puchaty, brązowy ogon. Był krótszy od ogona Kaia, ale za to grubszy.
Kiedy odciągnął dłonie od głowy, zobaczyłem wielkie, brązowe uszyska. Przełknąłem
ślinę jeszcze głośniej, patrząc na niego oszołomiony.
- No co? Nie wiedziałeś nigdy wilka?
- zapytał.
- Och, widziałem… Ale nie takiego -
mruknąłem głupio, zdając sobie sprawę, że to nie żarty. Przede mną stoi chłopak,
który jest w połowie wilkiem. Jego oczy tłumaczyłaby tę wilczość, by nie
pomylić go z psem.
- To widzisz, masz okazję, a teraz chodź. Chyba nie
najlepiej z tobą – stwierdził, po czym wziął mnie na ręce.
- Czekaj! Gdzie Kai!? – krzyknąłem
zdezorientowany.
- Spokojnie, spokojnie. Nic mu nie będzie.
Pan na pewno się nim dobrze zajmie - zapewnił wesoło, a gdy wypowiedział słowo
„pan”, zamerdał ogonem.
- Jaki pan? - spytałem niepewnie,
dziwnie czując się w tej sytuacji. Chłopak odrobinę przypominał mi Kaia i nie
chodziło o jego zwierzęce dodatki, a raczej o dziecinne zachowanie. Był jeszcze
bardziej dziecinny niż Kai. Był drobny, dlatego gdyby nie miał uszu, ogona i srebrnych
oczu, byłby przesłodkim chłopcem.
- Mój pan! - zaśmiał się, twardo
stąpając po ziemi. Złapałem się za głowę. To nie mogła być prawda, że w tym
laboratorium zrobili z dzieciaka w połowie wilka.
- Jesteś wilkołakiem? - palnąłem.
- Głupi jesteś? Wilkołaki zmieniają
się podczas pełni w wilki, czy coś w tym stylu - burknął jakbym uraził go nie wiadomo
jak bardzo.
- Um… Przepraszam. Chyba mogę iść
sam - mruknąłem widząc, że zbliżamy się do hotelu. Dookoła było bardzo ciemno i
może zbliżała się już północ. Cały się trząsłem na myśl, że może znów straciłem
Kaia.
- Wolę nie ryzykować - powiedział,
po czym wszedł do środka budynku, rozglądając się by nikt nas nie zobaczył.
Recepcjonistki nie było, więc szybko wbiegł po schodach. Nawet nie pytałem, skąd
wie, gdzie ma iść. Pewnie poczuł. Kiedy z hukiem otworzył drzwi do pokoju Mimi
i Jongdae, siedzieli na łóżku razem z Layem, D.O i L.Joe.
- CO KURWA?! - krzyknęli całą
trójką. Jongdae wyglądał jakby miał zejść na zawał, a Mimi schowała się za
Layem. Chłopak postawił mnie na ziemi, jednak dalej trzymał mnie mocno w pasie.
- Um… Sporo tu was…- mruknął zdezorientowany,
przyglądając się każdemu z osobna i chyba doprowadzając w końcu do zawału Jongdae, kiedy tylko spoczęły na nim jego
srebrne oczy.
- Lu…nie strasz ich.
Podskoczyłem
przestraszony. Jakiś cichy, zachrypnięty głos doszedł do moich uszu i kiedy się
odwróciłem, zobaczyłem czarnowłosego chłopaka, który na rękach trzymał nieprzytomnego
Kaia. Ugięły się pode mną nogi. Wyglądał jakby nie żył.
- Nie martw się, tylko dali mu środek
usypiający – powiedział cicho, przeciskając się między mną a chłopakiem, który
merdał ucieszony ogonem na sam dźwięk głosu chłopaka.
- Dobrze się spisałem?! Dobrze,
dobrze?! – krzyknął, prawie rzucając mną na łóżko i doskakując do
czarnowłosego, który kładł na łóżku Kaia.
- Świetnie, Lu - powiedział, po czym
poczochrał jego włosy.
- Ale… Kim jesteś? - zapytałem
szeptem. Chłopak spojrzał na mnie, nie przestając głaskać po głowie szatyna.
- Jestem Tao, to jest Lu. Przyszliśmy
wam tu pomóc - wyjaśnił.
Korekta by Nejimakidori