niedziela, 12 stycznia 2014

"My Kitten" - Eleven Puds

11.


            Kai zatrzymał się na jednym z drzew starając się dostrzec, czy Baekhyun jest bezpieczny, ale obraz przysłaniały mu gałęzie drzew. Delikatny wstrząs zwrócił jego uwagę. Jeden z zamaskowanych mężczyzn był na tym samym drzewie, co on. Kai dostrzegł mężczyznę niosącego nieprzytomnego Baekhyuna. Przełknął ślinę i kopnął napastnika w twarz, tak że zleciał z drzewa. Starał się przeskakiwać na kolejne drzewa, tak by śledzić drogę, którą podążał osobnik niosący jego Baeka. Poczuł lekkie szarpnięcie za nogę, a po chwili mocniejsze, po czym przymknął oczy, czując, że spada. Otworzył zdezorientowany powieki, biorąc głęboki wdech, kiedy uderzył plecami o ziemię. Stracił na moment możliwość oddychania. Zamroczony spojrzał w bok na kilku mężczyzn idących w jego kierunku. Zerwał się z ziemi i biegiem ruszył w stronę miasta. Widział palące się światła uliczne, ale żadne w mieszkaniach. Mimo to nie zwalniał swojego biegu. Kiedy wbiegł na ulicę, obejrzał się za siebie, nie dostrzegając nikogo. W miejscu, w którym stał było ciemno, tylko jedna lampa rzucała nikłe światło, a i tak co chwilę włączała i wyłączała się. Ruszył powoli ulicą przed siebie, mając nadzieję, że zaraz znajdzie zjazd do hotelu, mimo iż miał dziwne przeczucie, że jest za daleko. Po chwili zobaczył mocne światło bijące prosto w jego plecy, a kiedy się obrócił, dostrzegł kilka samochodów ruszających w jego kierunku. Przełknął ślinę i puścił się biegiem przed siebie, zanim jeszcze któryś z samochodów zdążył się dobrze rozpędzić. Bał się, tak cholernie się bał. Nie chciał tam wracać, zostawić Bakehyuna i znów czuć codziennie, że zaraz umrze. Powoli kończyły mu się siły, pot sklejał jego włosy, a oddech robił się coraz płytszy. Kiedy zobaczył przed sobą ten niedokończony most, chciał skręcić, ale oczywiście drogę zastawił inny samochód. Biegł do przodu, mając nadzieję, że jeśli skoczy w dół, nie utonie czy nie trafi na skałę. Po kolejnym kroku oślepiło go następne światło. Cztery samochody stały tuż przed nim. Zatrzymał się, rozglądając i modląc, że jakimś sposobem uda mu się wydostać z tego koszmaru. Może on śni? To się nie dzieje i za chwilę obudzi go ciche chrapanie Laya albo przypadkowe kopnięcie Baekhyuna, który jak zwykle rozpycha się na łóżku. Ale to nie był sen, a ludzie wychodzący z samochodów, którym towarzyszyły trzaski zamykanych drzwi, byli jak najbardziej prawdziwi. Ich maski, sznury i pistolety. To wszystko było prawdzie i Kai ostatkiem sił powstrzymał się przed padnięciem na kolana i zwyczajnym, dziecinnym rozpłakaniem się. W końcu nadal był głupim dzieciakiem. Zbyt wyrośniętym. Spojrzał do góry, prosto na księżyc nieśmiało wyglądający zza chmur i przymknął oczy, jakby modląc się o jakieś zbawienie, o cud. Spuścił głowę. Nie chciał się z nimi szarpać. Nie miał szans, a może gdy będzie grzeczny, nie zrobią mu zbyt wielkiej krzywdy. Miał tylko nadzieję, że Baekhyun jakoś się uratował i że reszta już ucieka, zabierając Mimi gdzieś daleko stąd.
            Miał wrażenie, że czeka wieczność, aż któryś z nich powali go na ziemię, tak jak poprzednim razem. Uchylił oczy i z niedowierzaniem wpatrywał się w ciemną sylwetkę tuż przed nim, dzierżącą w obu dłoniach pistolety skierowane na tylko dwóch mężczyzn zbliżających się nadal w ich kierunku. Otworzył szerzej oczy. Pozostali leżeli na ziemi, jakby zasnęli przez zbyt wielki wysiłek, a ci dwaj nadal dążyli do swojego celu, mimo że byli na przegranej pozycji. W końcu mógł strzelić w tym samym czasie.
            - Nie chcę cię martwić kociaku, ale nie mam już kul. Oni nie muszą o tym wiedzieć, więc bądź tak miły i zajmij się jednym z nich, okay?
Kai przełknął ślinę. Głos był lekko zdyszany i zachrypnięty, mimo to nie jakoś specjalnie głęboki. Kai kiwnął głową, chociaż odwrócony do niego mężczyzna nie mógł tego zobaczyć. Chyba wyczuł, bo opuścił broń i zanim Kai spostrzegł, przelatywał nad nim, by zaatakować jednego z mężczyzn, a Kai rzucił się szybko przed siebie i zadał celny cios pięścią prosto w twarz napastnika. Następnie kopnął go w brzuch i, by się upewnić, że długo nie wstanie - w krocze. Kiedy się obejrzał, tajemniczy mężczyzna klęczał przy tym powalonym i grzebał w jego kieszeniach. Kai długo mu się przyglądał, zanim tamten nie uniósł na niego spojrzenia. Kai wzdrygnął się lekko. Jego oczy były wąskie i okrążone jakimiś dziwnymi, ciemnymi pierścieniami. Jego włosy były równie czarne, co Kaia, a w uszach miał mnóstwo kolczyków. Podniósł się do pionu i ruszył w stronę chłopaka. Mimo iż mężczyzna pomógł Kaiowi, on zaczął się cofać.
            - Nie bój się, kicia. Jestem tu by ci pomóc - powiedział. Kai spojrzał na niego niepewnie, po czym skrzywił się, a mężczyzna przed nim otworzył  szeroko oczy. Kai sięgnął ręką w stronę pleców i wyciągnął jakaś dziwną strzałkę. Zanim obraz mu się rozmazał, zobaczył tylko jak mężczyzna, który mu pomógł wyciąga broń zabraną napastnikowi i naciska na spust. Kai już nie usłyszał huku.

Czułem się dziwnie. Bolał mnie tył głowy i kiedy zdałem sobie sprawę, co się stało, otworzyłem gwałtownie oczy. Cały świat wirował przede mną i myślałem, że to przez to, że tak gwałtownie się obudziłem. Ale nie leżałem na trawie. Ktoś mnie niósł, a ja zacząłem krzyczeć.
            - NA WSZYTSKIE ŚWIĘTOŚCI, CO TO MA BYĆ!? - poczułem, że znów leżę na ziemi i skrzywiłem się, po chwili otwierając oczy.
            - Przestań się drzeć, chcesz mnie zabić?!
Patrzyłem zszokowany na chłopaka przede mną. Zasłaniał sobie dłońmi uszy i patrzył na mnie ze zbolałą miną. Nie był żadnym z tych mężczyzn, którzy zaatakowali mnie i Kaia. Miał jasnobrązowe włosy, bladą cerę i… srebrne oczy. Przełknąłem ślinę, widząc puchaty, brązowy ogon. Był krótszy od ogona Kaia, ale za to grubszy. Kiedy odciągnął dłonie od głowy, zobaczyłem wielkie, brązowe uszyska. Przełknąłem ślinę jeszcze głośniej, patrząc na niego oszołomiony.
            - No co? Nie wiedziałeś nigdy wilka? - zapytał.
            - Och, widziałem… Ale nie takiego - mruknąłem głupio, zdając sobie sprawę, że to nie żarty. Przede mną stoi chłopak, który jest w połowie wilkiem. Jego oczy tłumaczyłaby tę wilczość, by nie pomylić go z psem.
            - To widzisz,  masz okazję, a teraz chodź. Chyba nie najlepiej z tobą – stwierdził, po czym wziął mnie na ręce.
            - Czekaj! Gdzie Kai!? – krzyknąłem zdezorientowany.
            - Spokojnie, spokojnie. Nic mu nie będzie. Pan na pewno się nim dobrze zajmie - zapewnił wesoło, a gdy wypowiedział słowo „pan”, zamerdał ogonem.
            - Jaki pan? - spytałem niepewnie, dziwnie czując się w tej sytuacji. Chłopak odrobinę przypominał mi Kaia i nie chodziło o jego zwierzęce dodatki, a raczej o dziecinne zachowanie. Był jeszcze bardziej dziecinny niż Kai. Był drobny, dlatego gdyby nie miał uszu, ogona i srebrnych oczu, byłby przesłodkim chłopcem.
            - Mój pan! - zaśmiał się, twardo stąpając po ziemi. Złapałem się za głowę. To nie mogła być prawda, że w tym laboratorium zrobili z dzieciaka w połowie wilka.
            - Jesteś wilkołakiem? - palnąłem.
            - Głupi jesteś? Wilkołaki zmieniają się podczas pełni w wilki, czy coś w tym stylu - burknął jakbym uraził go nie wiadomo jak bardzo.
            - Um… Przepraszam. Chyba mogę iść sam - mruknąłem widząc, że zbliżamy się do hotelu. Dookoła było bardzo ciemno i może zbliżała się już północ. Cały się trząsłem na myśl, że może znów straciłem Kaia.
            - Wolę nie ryzykować - powiedział, po czym wszedł do środka budynku, rozglądając się by nikt nas nie zobaczył. Recepcjonistki nie było, więc szybko wbiegł po schodach. Nawet nie pytałem, skąd wie, gdzie ma iść. Pewnie poczuł. Kiedy z hukiem otworzył drzwi do pokoju Mimi i Jongdae, siedzieli na łóżku razem z Layem, D.O i L.Joe.
            - CO KURWA?! - krzyknęli całą trójką. Jongdae wyglądał jakby miał zejść na zawał, a Mimi schowała się za Layem. Chłopak postawił mnie na ziemi, jednak dalej trzymał mnie mocno w pasie.
            - Um… Sporo tu was…- mruknął zdezorientowany, przyglądając się każdemu z osobna i  chyba doprowadzając w końcu do zawału  Jongdae, kiedy tylko spoczęły na nim jego srebrne oczy.
            - Lu…nie strasz ich.
Podskoczyłem przestraszony. Jakiś cichy, zachrypnięty głos doszedł do moich uszu i kiedy się odwróciłem, zobaczyłem czarnowłosego chłopaka, który na rękach trzymał nieprzytomnego Kaia. Ugięły się pode mną nogi. Wyglądał jakby nie żył.
            - Nie martw się, tylko dali mu środek usypiający – powiedział cicho, przeciskając się między mną a chłopakiem, który merdał ucieszony ogonem na sam dźwięk głosu chłopaka.
            - Dobrze się spisałem?! Dobrze, dobrze?! – krzyknął, prawie rzucając mną na łóżko i doskakując do czarnowłosego, który kładł na łóżku Kaia.
            - Świetnie, Lu - powiedział, po czym poczochrał jego włosy.
            - Ale… Kim jesteś? - zapytałem szeptem. Chłopak spojrzał na mnie, nie przestając głaskać po głowie szatyna.
            - Jestem Tao, to jest Lu. Przyszliśmy wam tu pomóc - wyjaśnił.
Korekta by Nejimakidori

++++++++++

Przepraszam ;_;
G.G