5.
Nie wiedziałem, gdzie jest Kai, kto
go zabrał i o co w ogóle chodzi. Dwa dni po tym incydencie nawet nie wszedłem
do domu. Jedyne, co robiłem to siedzenie w ogrodzie i zrywanie się na równe
nogi po usłyszeniu jakiegokolwiek, nawet najcichszego szelestu. D.O i Lay
usprawiedliwili chorobą moją nieobecność w pracy. Nie wiedziałem, co mam ze
sobą zrobić. Powoli mi chyba odbijało. Najpierw Kai zachorował i spał przez
bite dwa dni, a kiedy się obudził, ktoś go porwał. Miałem złe przeczucia. Kiedy
już trochę ochłonąłem, zacząłem się zastanawiać, czy może Myungsoo nie miał z
tym nic wspólnego. Chłopak, z którym przyjechał L.Joe od samego początku
wydawał mi się podejrzany, a sam Kai nie był do niego przekonany. Próbowałem
dodzwonić się do przyjaciela, ale odpowiedź była tylko jedna. Nie ma takiego numeru. Zacząłem
denerwować się jeszcze bardziej. Nie mogłem spać i jeść. Było mi tak cholernie źle, czułem się jak wrak. Po tygodniu
już powoli brakowało mi nadziei, że Kai się znajdzie. Wywieszałem razem z
chłopakami ulotki o zaginionym, nie zgłaszając jednak tego policji. Zdjęcie,
które było na ulotkach, przedstawiało Kaia w jego głupiej czapce z uśmiechem,
przez który teraz tylko płakałem. Kazałem D.O wywołać te cholerne zdjęcia,
które Kai zrobił mi podczas snu. Kyungsoo nawet się nie zdziwił. Wszyscy
wiedzieliśmy, że Kai jest nienormalny. Spałem w jego pokoju na tej głupiej
macie. Wydawało mi się, że nie wiem już, jak on wygląda i gdyby nie zdjęcia,
zapomniałbym. Ale nie mógłbym. Kiedy tylko zamykałem oczy, widziałem go. Nie mogłem przez to zasnąć. Lay tak
się o mnie martwił, że się do mnie wprowadził. Zauważyłem to po dwóch dniach,
widząc ponadprogramową szczoteczkę w łazience.
- Baekkie… Przestań tak żyć.
Znajdziemy go – pocieszał mnie Kyungsoo. Dwa tygodnie. Gdzie jesteś, głupi
kocurze? Pokiwałem głową na jego słowa. Traciłem nadzieję, że Kai wróci.
Nieważne, jak bardzo mocno go kochałem, jak bardzo mocno pragnąłem tego, żeby
wrócił. Czułem, że to nie nastąpi. Kai... Kai był tylko czteroletnią hybrydą,
która czasem nie umiała otworzyć zamka. Był tylko kotem, który szalał na widok
piłki. Był tylko dzieckiem. Z moich
oczu znów popłynęły łzy. Mogłem mu wszczepić jakiś czip czy inne cholerstwo,
ale przecież nie był tylko zwierzakiem.
- Proszę cię, hyung… Uspokój się -
westchnął D.O, po czym wziął mój telefon, który dzwonił od dłuższej chwili.-
Słucham? - zapytał. Zmarszczył brwi i szarpnął mnie mocno za ramię. - Proszę
powtórzyć – nakazał, przytykając telefon do mojego ucha.
- Baekkie! Baekkie, proszę,
przepraszam cię!
Z
telefonu dochodził zapłakany głos Byunghuna. Zerwałem się z kanapy. Jeśli
jeszcze jemu coś się stało, to chyba umrę.
- Co się stało?! - krzyknąłem.
- Ja… Musimy porozmawiać. Zaraz u
ciebie będę - powiedział już spokojniej i rozłączył się. Spojrzałem na D.O i
Laya, którzy patrzyli na mnie zaskoczeni.
- To L.Joe - oznajmiłem. D.O westchnął.
- Co chciał? Czemu cię przepraszał?
- zapytał.
- Nie wiem… Powiedział, że zaraz tu
będzie - odrzekłem. Nie sądziłem, że to „zaraz” będzie naprawdę za kilka minut.
Byunghun sam wszedł do środka. Padając przede mną na kolana i trzymając moje
ręce, zaczął błagać, bym mu wybaczył.
- C-co ty gadasz?!- krzyknąłem,
stawiając go do pionu.
- Ja nie wiedziałem, Baekkie…
Myślałem, że on sobie ze mnie żartuje, że to tylko głupi żart!- lamentował.
- O czym ty mówisz?!
- O Kaiu, głupku! Myungsoo… Kai!
Przepraszam, nie powinienem go tu przyprowadzać! - opadł na kanapę. Zamarłem.
- Gdzie jest Kai? Co on mu zrobił?-
zapytałem, szarpiąc go gwałtownie.
- Jezu, Baek, jak mogłeś mi nie powiedzieć,
że masz w domu jabjong?! - chwycił mnie za ramiona.
- Co do kurwy?!
Nie
rozumiałem, o co mu chodzi. L.Joe usiadł, dopiero teraz dostrzegając Laya i
D.O,
- Kopę lat – powiedział. Lay uniósł
brew, a Kyungsoo tylko pokręcił głową.
- Lepiej się wytłumacz, Byunghun -
rzucił Kyungsoo. Chłopak przytaknął i spojrzał na mnie wyczekująco, toteż
usiadłem.
- Czym jest to całe jabjong?-
spytałem. Westchnął, przejeżdżając dłonią po włosach.
- To jest właściwa nazwa na to, kim
jest Kai - wyjaśnił L.Joe. Spojrzałem na niego jak na debila.
- Była ich czwórka. Dwie dziewczyny
i dwóch chłopaków - westchnął. – Nie wiem za dużo. Po prostu… Jakoś tak się
urodzili. Nie potrafię tego wyjaśnić. Wiem jedynie, że była ich czwórka. Przez
niecały rok wszyscy byli razem, ale później jedna dziewczynka i jeden chłopiec
zachorowali i zmarli. Kaia i drugą dziewczynkę oddzielono. Kai uciekł.
Dziewczyna żyje, ale... Baek, ja przepraszam – w jego oczach pojawiały się łzy.
Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach, kiedy znów do mnie
przemówił. - Myungsoo gadał o nim tak długo, że jak pomogę mu go od ciebie
zabrać, on zrobi mu tylko kilka badań, a później go odstawi to tak, że nawet
byś nie zauważył... że to nie będzie nic wielkiego, że on tylko chce wiedzieć,
czy on żyje. Ale…to nie była prawda, Baekkie. Przepraszam, że na to pozwoliłem
– powiedział, patrząc na mnie. Chyba miałem coś w oczach, bo natychmiast się
ode mnie odsunął, jednak zdążyłem złapać go za koszulę.
- Gdzie oni są? - zacisnąłem pięści
na jego koszuli. Pokręcił głową.
- On cały czas gdzieś z nim jeździ.
Widziałem ich raz, i... Baek, to co zobaczyłem nie było zbyt przyjemne – rzekł,
spuszczając głowę. Puściłem jego koszulę, oddychając szybko i rozglądając się
dookoła. Nie widziałem Laya, nie widziałem D.O. Wszystko zachodziło mi czernią,
ale w ostatniej chwili powstrzymałem się od omdlenia.
- Co on mu robi? - wychrypiałem.
Byunghun jęknął.- CO MU ROBI?! - powtórzyłem, a on oblizał spierzchnięte usta.
- Nie wiem, Baek… Widziałem tylko,
jak leżał na stole… To było w piwnicy Myungsoo…Wyglądało jak cholerne
laboratorium. Miał przywiązane nadgarstki, stopy , brzuch i głowę. Wszędzie
czułem kocimiętkę. Widziałem dużo krzaków tej rośliny. Kai miał lekko uchylone
oczy, ale nie widział mnie. Jego ogon wcale się nie ruszał i miał podłączone
jakieś kroplówki. Więcej nie widziałem, bo musiałem wyjść, gdyż Myungsoo
wrócił. Na następny dzień zadzwonił do mnie, że wyjeżdża i kiedy wszedłem do
jego domu, piwnica była praktycznie pusta – zakończył, a ja czułem, że tym
razem na serio zemdleję. Znów wszystko straciło wyraz. Lay podbiegł do mnie i
mocno uderzył w policzek, kiedy opadłem na kanapę. To było za wiele. Mój
kochany Kai…W jakimś cholernym laboratorium?!
- A ta dziewczyna…była tam? -
zapytał D.O.
- Nie widziałem jej - odpowiedział
L.Joe.
- Zawieź mnie tam - cała trójka
spojrzała na mnie.- Zawieź mnie do domu tego Myungsoo - nakazałem. On tylko
kiwnął głową.
Wyjechaliśmy dość daleko poza obręby
Pusan. Mocno ściskałem kierownicę, jadąc za samochodem L.Joe. Lay i Kyungsoo
jechali razem tuż za mną i zdziwiłem się nawet, że postanowili nie wpychać się
do mojego auta, jak to mieli w zwyczaju. Po chwili zajechaliśmy przed jakiś
mały, szary domek. L.Joe wysiadł z samochodu i od razu skierował się do garażu.
-
Mam nadzieję, że nadal tu leży… - mruknął, grzebiąc w jakiejś szafce. Znalazł
srebrny kluczyk i otworzył drzwi, wchodząc pierwszy. Znalazłem się w jakimś
laboratorium. Co prawda prawie nic tam nie było, ale na podłodze leżały
potłuczone zlewki, jakieś rurki i stojaki na kroplówki, a na półkach stały
rośliny kocimiętki. Chyba każdy rodzaj odurzający kota. Wszystko wyłożone było
białymi kafelkami, nawet sufit. Na jednej ścianie zobaczyłem krople krwi i od
razu zrobiło mi się niedobrze. Z innej ściany zwisały łańcuchy i jedyne, co
byłem w stanie zrobić, to usiąść, bo moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Na
ziemi leżał skrawek koszuli Kaia, ale nawet nie ruszyłem się by ją wziąć w
ręce, bojąc się, że znajdę tam więcej krwi.
- Niemożliwe - szepnął D.O, stojąc
tuż za mną i ściskając moje ramie. Lay przetrząsał szafki, gdzie pozostały
nieliczne pudełka z jakimiś lekami czy czymś innym. Złapałem się za głowę, nie
mogąc uwierzyć w to, co widzę. To nienormalne.
- Ty…- spojrzałem w stronę
Byunghuna, który stał teraz w rogu. Popatrzył na mnie smutnymi oczami.
Odepchnąłem od siebie Kyungsoo i wstałem, ruszając w jego stronę.- Ty… Pozwoliłeś
na to. Pomogłeś mu! - krzyknąłem, po czym uderzyłem go pięścią prosto w nos.
Chwilę później, znów kucając i łapiąc się za włosy, krzyknąłem wściekły. Mój
głos odbił się od pustych ścian, powtarzając mój krzyk przez moment.
- Przepraszam Baekhyunnie… Ja…
Zrobię wszystko, by go znaleźć, obiecuję – szeptał, trzymając się za nos.
- Masz okazję - powiedział Lay, a ja
spojrzałem na niego. W dłoni trzymał jakiś mały notatnik.- Tutaj są adresy
wszystkich handlarzy lekami i chyba kocimiętką. Zajmij się tym i wypytaj ich o
Myungsoo – nakazał, rzucając w Byunghuna notatnikiem, po drodze podciągając
mnie do pionu. - My pojedziemy pod ten adres – dodał, wskazując adres na jednej
z kartek.
- Ja wiem, gdzie to jest - oznajmił
D.O, biorąc notatnik z rąk L.Joe.- To niedaleko mojego domu. To jest filia
firmy farmaceutycznej - wyjaśnił Kyungsoo. Oddał notatnik chłopakowi i oboje
wyprowadzili mnie z pomieszczenia.
- Masz zadzwonić za pół godziny -
rzekł Lay, wsiadając do mojego samochodu. Kyungsoo wsiadł za kółko drugiego, po
czym oznajmił, że zostawi je u siebie pod domem. Byunghun kiwnął głową.
Wycierając chusteczką resztkę krwi, wsiadł do samochodu. Nasza trójka poczekała
aż odjedzie, a następnie ruszyliśmy za samochodem D.O.
Lay wyglądał na bardzo
zdenerwowanego, ale nie pozwolił mi kierować moim własnym samochodem, na co
wywróciłem oczami. Czułem jeszcze większą złość niż wcześniej. D.O zaparkował
swój samochód pod domem, a my podjechaliśmy do niewielkiego magazynu. Po chwili
dołączył do nas Kyungsoo. Magazyn był niewielki; sądziłem, że będzie większy.
Od razu znaleźliśmy jakiegoś farmaceutę, którego Yixing zaraz wypytał. Wyszło
na to, że on nic nie wie.
- Zawołam szefa - mruknął cicho, a
ja oparłem się o stół, przyglądając się nazwom leków na monitorze. Po chwili
moje serce stanęło, widząc na liście zamawiających imię i nazwisko Myungsoo.
- Co ty wyprawiasz, Baek?! - spytał
mnie Kyungsoo, kiedy usiadłem i zacząłem czytać informacje, które mieli na
temat chłopaka. Podany był jedynie adres domu w którym już byliśmy, ale
zdążyłem zrobić zdjęcie telefonem reszty danych, zanim wrócił szef, którego
wołał tamten facet. Oczywiście on też nie mógł nam udzielić żadnych informacji,
ale ja miałem już to, co chciałem. Siedząc w moim samochodzie przeglądaliśmy
wszystko, co udało mi się znaleźć.
- Mamy dwa numery telefonu. Trzeba
sprawdzić, który ma Byunghun i wybrać ten drugi. Właśnie zaraz powinien
zadzwonić - powiedział D.O, wyciągając swój telefon i wpatrując się wyczekująco
w ekran. Lay spisał numer telefonu na swoją komórkę, i kiedy już miał zadzwonić
do L.Joe, ten odezwał się, dzwoniąc do Kyungsoo.
- Znalazłem coś, ale… Dom też jest
pusty - rzekł. Warknął cicho, słysząc jakieś huki przez głośnik.- Jacyś faceci
powiedzieli, że kazano im zburzyć dom, ale musicie szybko przyjechać bo się już
niecierpliwią – dodał, po czym D.O się rozłączył, a Lay ruszył w stronę domu, w
którym był Byunghun.
Czekał na nas, rozmawiając z jakimś
facetem i mocno gestykulując.
- My tylko na chwilkę –
powiedziałem, wbiegając do środka i ignorując krzyki mężczyzny. Kyungsoo ruszył
za mną, a Yixing został, by porozmawiać z L.Joe. Znów skierowaliśmy się do
piwnicy, tym razem znajdując w niej całe wyposażenie. Leżał tam nadal włączony
komputer, więc Kyungsoo odłączył go i zabrał ze sobą, kiedy ja przeszukiwałem
biurko. Czułem się jak w jakimś głupim filmie akcji, czy czymś w tym stylu. Na
własną rękę musiałem szukać mojego chłopaka, tyle że tym razem nikt nie groził
śmiercią innym moim przyjaciołom, gdybym zgłosił się na policję. Nie robiłem
tego z własnej woli. Zabrałem wszystkie papiery jakie tylko znalazłem. Razem z
Kyungsoo zrobiliśmy zdjęcia wszystkim najmniejszym buteleczkom i papierkom,
które były poprzyczepiane do ścian, bądź też jakimś skrótom powypisywanych
między karteczkami.
- Proszę natychmiast opuścić
budynek! Już dawno powinien być zburzony! - usłyszałem i szybko zerwałem się na
równe nogi. Kyungsoo zebrał wszystko do swojego plecaka, a ja powrzucałem to,
co udało mi się wziąć. Szybko wyszliśmy z domu i poszliśmy do mojego samochodu.
Lay pociągnął za sobą L.Joe i już z wnętrza oglądaliśmy, jak drugi dom Myungsoo
zostaje zburzony.
- Znaleźliście coś? - zapytał.
- Wszystko – powiedział Kyungsoo,
otwierając plecak. Otworzyłem laptopa. Od razu wyskoczył mi otworzony na nim
dokument. Miał zapisane dwie strony.
- Co to jest? - zaciekawił się Lay,
a ja spojrzałem na nazwę dokumentu i poczułem, jak przeszły mnie dreszcze.
- Obserwacje oraz przeprowadzone
badania – przeczytałem, po czym oddałem laptopa Kyungsoo.
- Pierwsza strona jest zatytułowana
Mimi…- oznajmił.
- To pewnie ta dziewczyna - mruknął
L.Joe.
- Druga podpisana jest jako Kai –
szepnął i zaczął czytać na głos.- „Czteroletni jabjong płci męskiej. Bardzo
zadbany, po przeżytej chorobie. Wyleczony. Wzrost: metr osiemdziesiąt i pół.
Długość ogona: pięćdziesiąt trzy centymetry. Wysokość uszu: dziewięć i pół
centymetra. W dobrej kondycji fizycznej. Raczej przywiązany do dotychczasowego
właściciela…”
- RACZEJ?! - krzyknął Lay, a ja
uderzyłem go i kazałem Kyugsoo czytać dalej.
- „Pierwsze obserwacje. Po podaniu
środka odurzającego, Kai wcale nie wydawał się być senny. Dopiero po trzeciej
dawce stracił przytomność. Powierzchowne rany które wystąpiły podczas
transportu szybko się zagoiły. Kai źle odbiera zapach kocimiętki. Odczuwa przy
niej strach i niepokój. Prawdopodobnie pamięta moment, kiedy jako kociak
przebywał w laboratorium. Po przebudzeniu był bardzo agresywny. Zniszczył
połowę sprzętu, który stał w pobliżu, między innymi kilka zlewek i lekarstw.
Zostałem zmuszony przywiązać go do stołu. Po podłączeniu kilku kroplówek w
końcu się uspokoił, wciąż jednak był zbyt przytomny, by przeprowadzać
jakiekolwiek badania. Zdecydowanie miał za dużo energii. Dostawał jedynie
kroplówkę bez jedzenia, co sprawiło, że odrobinę się uspokoił…” Uspokoił? On go
zagłodził! - wrzasnął D.O, więc Lay zabrał mu laptopa, bo Kyungsoo zaczął
płakać. Ja chyba nie miałem już łez. Czułem się tak, jakbym płakał, ale nic nie
spływało z moich oczu.
- „Udało mi się pobrać krew, kawałek
skóry oraz sierść z ogona i uszu. Także oderwałem pazura z lewej przedniej
łapy. Krwawienie szybko ustało…”- zamknąłem oczy, opierając głowę o fotel. To
są chyba jakieś żarty? On…wyrwał mu pazura?! - „Wstrzyknąłem kilka środków
halucynogennych, jednak nie oddziaływały one na Kaia w taki sam sposób jak na
drugi obiekt.” Chyba chodzi o Mimi - mruknął Lay, ale czytał dalej.- „Po trzech
dniach postanowiłem przeprowadzić pierwszy eksperyment, czyli zanurzenie Kaia w
roztworze soli i delikatne rażenie prądem. Po zanurzeniu ogona, Kai zaczął
prychać i wierzgać, jednak po całkowitym zanurzeniu na 10 sekund, wszystko
ustało. Powtórzyłem zanurzenia dziesięć razy, ale musiałem poprzestać, gdyż
stracił przytomność. Eksperyment spowolnił oddychanie oraz rozszerzył źrenice,
sprawił także, że sierść w niektórych miejscach na ogonie przerzedziła się.
Obiekt jednak nie został uszkodzony tak mocno jak obiekt numer dwa. W następnym
tygodniu planuję kolejny eksperyment, który będzie miał na celu sprawdzenie
wytrzymałości Kaia na ból psychiczny.” To jest koniec czegokolwiek o Kaiu...
Ale tu jest napisane coś jeszcze - zauważył Yixing, zwiększając czcionkę na
komputerze. Odepchnąłem się od fotela, zerkając mu przez ramię.- „Laboratorium
jestem zmuszony przenieść w kolejne miejsce. Były właściciel obiektu numer
jeden imieniem Kai postanowił go odnaleźć.” I to tyle? - spytał zdenerwowany.
- Co jest napisane o tej
dziewczynie? - zapytał Byunghun.
- Przeprowadzał na niej te same eksperymenty,
jednak wyrządziły one większe szkody. Ma niecałe metr siedemdziesiąt, po
zanurzeniu w roztworze soli z dodatkiem prądu sierść z ogona całkiem jej
wypadła, a skóra zaczęła się łuszczyć na uszach. U niej zdążył jedynie zapisać
początek tego drugiego eksperymentu. Dziewczyna zemdlała, ale nie napisał
dlaczego i co takiego zrobił – powiedział, a ja jęknąłem. Zacząłem się coraz
bardziej denerwować. Czy ten człowiek jest normalny?! On mógł ich oboje zabić.
- Trzeba przejrzeć te papiery, może
znajdziemy coś o nowej lokalizacji - rzekł Kyungsoo.
- Ja przeszukam komputer - oznajmił
Lay i usiadł z przodu, kiedy nasza
trójka dalej przeglądała dokumenty.
Trwało
to jakąś godzinę zanim stwierdziliśmy, że tak nie damy rady.
- Tu jest za ciasno… Pojedźmy do
domu czy gdzieś, i tam to wszystko przejrzyjmy - zaproponował Byunghun.
- Jedziemy do ciebie, prowadź –
powiedziałem, wysiadając z samochodu i siadając na miejscu kierowcy. Chłopak
ruszył do swojego pojazdu. Nie jechaliśmy zbyt długo, po chwili znaleźliśmy się
przed jakimś wieżowcem. Wjechaliśmy windą na szóste piętro i weszliśmy do
dużego mieszkania Byunghuna. Zrzucił wszystkie śmieci ze stołu do jakiegoś
worka, a nasze papiery wylądowały na blacie. Kiedy zobaczyłem pierwsze zdjęcie
Kaia, znów zacząłem płakać. Przedstawiało ono Kaia przywiązanego do stołu, z
opuszczoną głową, uchylonymi ustami i krwawiącą dłonią. Niedługo po tym
znaleźliśmy zdjęcie dziewczyny. Mimi była drobna dziewczyną z długimi,
brązowymi, lekko falowanymi włosami. Także była przywiązana, jej ogon był
pozbawiony sierści i była chyba nieprzytomna, bo miała zamknięte oczy, a jej
twarz spuchła i błyszczała, zapewne od łez. Kilka kolejnych zdjęć ukazywało
zarówno Mimi, jak i Kaia. Jedno było dość wyjątkowe. Może… Ciężko je tak
nazwać, ale bardzo mnie poruszyło. Była to jedna strona A4, zapełniona czterema
zdjęciami. Na pierwszym z nich był Kai, spuszczony do jakiejś kadzi, pewnie
pełnej wody. Mój kotek miał zdenerwowany
wyraz twarzy i uniesiony ogon, a z tyłu widać było ledwo przytomną Mimi z mokrymi
włosami. Kolejne dwa zdjęcia to zanurzenie Kaia do połowy i całkowicie. Czwarte
natomiast przedstawiało krztuszącego się Kaia z powypalaną w różnych miejscach
przez prąd koszulką, mokrymi włosami i wycieńczoną miną. Z tyłu była zapłakana
Mimi, krzycząca i próbująca się wyrwać. Nie wiem, co takiego zrobiło ze mną to
zdjęcie, ale poczułem się jakoś dziwnie. Jakby mi trochę ulżyło, że Mimi martwi
się o Kaia… Że nie jest tam sam.
- MAM! - krzyknął L.Joe, wyrywając
mnie z wpatrywania się w zdjęcie. Trzymał jakiś
skrawek papieru. Położył go przed nami na stole.
- Tu jest jakiś adres, ale zobaczcie
co jest napisane u góry - wskazał naderwany tekst.
- „Laboratorium na prz…- tu znów
było porwane.- ydzień”- przeczytał Lay, a ja podrapałem się po głowie, po czym pstryknąłem
palcami.
- Laboratorium na przyszły tydzień –
Byunghun pokiwał głową. - Jaka jest data? - zapytałem szybko.
- Wczorajsza- powiedział z
wielgachnym uśmiechem.
- Znaleźliśmy go - szepnął Kyungsoo.
Korekta by Nejmakidori
+++++++++++++
My Kitten...tak wiem jak niektórzy z was za nim płakali (Nie patrze na ciebie Koczi...XD) Czy zadowalający? Czy ja wiem...? Ostatnio mam wątpliwości co do tego opowiadania, że mi nie idzie pisanie (dalsze części) że nie umiem już tego pisać...miejmy nadzieję, że to wszystko minie ^^ Hwaiting ludzie!
G.G